piątek, 31 stycznia 2014

Rozdanie dla blogerów i facebookowiczów.

Witajcie moi Mili,

Kto z Was obserwuje mnie na FB, ten wie, że jakiś czas temu obiecałam rozdanie. Część z Was próbowała już pewnie swoich sil w rozdaniu zestawów Figura. Widząc jak duże było zainteresowanie tym rozdaniem postanowiłam znów podarować Wam taki zestaw, a właściwie dwa zestawy Figur oraz kosmetyków do pielęgnacji włosów, w skład którego wchodzą odżywka i maska Argan Oil Joanna, a także nawilżająca odżywka zwiększająca objętość włosów Equilibra.


Przewidziałam także nagrodę pocieszenie - zestaw moich ukochanych lakierów do paznokci Eveline, o którym pisałam tutaj ---> klik. 


Żeby było sprawiedliwie, wśród osób, które udostępnią informację o rozdaniu na FB, rozlosuję kąpiel mandarynkową do skórek i paznokci Bingo Spa.


Zasady zabawy są bardzo proste:
1. Obserwuj mój blog publicznie
2. Polub mnie na FB --> klik.
3. Podaj swój e-mail
4. Jeśli chcesz walczyć o produkt Bingo Spa - udostępnij ->klik
4. W komentarzu zostaw wypełniony formularz
5. Najważniejsze - uśmiechnij się!

Formularz:
Obserwuję publicznie jako:
Lubię na FB jako:
Udostępniłam/em na FB: (proszę link jeśli nie udostępniacie z mojego FB)
E-mail:
:)

Rozumiem, że nie każdy chce podawać swój e-mail i nazwisko dlatego, możecie tę informację dosłać mi na facebook.

Konkurs trwa do 14 lutego 2014 roku.

W razie pytań pozostaję do Waszej dyspozycji.

Powodzenia!


środa, 29 stycznia 2014

Moja przygoda z tatuażem, czyli o tym jak dałam się nabrać i co jestem zmuszona robić, by z godnością nosić wymarzone dzieło.

Witajcie, 

Znów rzadziej tutaj zaglądałam, a mimo to Wy jesteście cudownie aktywni, za co serdecznie dziękuję. 

Dziś postanowiłam napisać post - ostrzeżenie. Ponad dwa lata temu podłożyłam się pod maszynkę rzeźniczki oszustki. Po zobaczeniu jak się później okazało cudzych prac zdecydowałam się na całą nogawkę. 

Projekt zaczęłyśmy na całe szczęście od kokardki na dole łydki. Na pierwszy rzut poszły kontury, które wyszły całkiem dobrze. Zagoiły się szybko i przyszedł czas na kolorowanie. Podczas tego zabiegu kokarda została powiększona, kontury pogrubione i pokrzywione. Pojawiły się także "cienie", które nie dość że były nałożone bez żadnego sensu i bez mojej zgody, to jeszcze cieni nie przypominały. 

Nie trudno zgadnąć, że nie byłam zadowolona z efektu, jednak mimo wszystko łudziłam się, że po zagojeniu kontur złagodnieje, a sama kokarda przestanie wyglądać jak paskudny siniec. 

Podczas procesu gojenia zaczęły się męki. Noga niemalże gniła, pojawił się okropny ból (Mąż musiał mnie nawet nosić do toalety), który namiętnie łagodziłam tabletkami przeciwbólowymi, był również obrzęk, ropa z krwią i domieszką tuszu. Okropność. W związku z tym, że rzeźniczka była osobą totalnie niekompetentną nie mogłam u niej zasięgnąć porady co z tym zrobić, a prawdę mówiąc wstydziłam się pójść do profesjonalnego salonu po radę. 

Po ponad miesiącu męczarni skóra się wygoiła, a to co zostało na nodze prosiło się o usunięcie. Plamy, prześwity, blizny, krzywe linie i "cienie"


Ciąża, poród, karmienie piersią, wstyd. To wszystko sprawiało, że nie mogłam udać się na poprawkę/przeróbkę tatuażu. Od zrobienia minęły ponad dwa lata. Znalazłam w końcu tatuatora, którego prace mi się podobają, który pracuje w renomowanym studiu tatuażu i który podjął się ratowaniu mojej nogi. 

Niestety nie jest tak łatwo jak myślałam. Nie ma możliwości całkowitego zakrycia tatuażu, dlatego zaproponowano mi laserowe usuwanie. W związku z tym, że fioletowy barwnik nie daje się całkowicie usunąć, a w miejscu obecnego tatuażu powstanie wymarzona nogawka czekają mnie wycieczki na laser. 

Własnie jestem po pierwszym zabiegu. Jestem osobą odporną na ból zatem po kilku strzałach lasera przyzwyczaiłam się i zapomniałam, że coś mi tam kobietka robi. Od razu odpowiem na pytania, które już dostałam - strzały lasera przypominają mocne uderzenia z gumki recepturki. 

Poniżej zdjęcia zrobione kilka godzin po ostrzelaniu konturów.



Skóra po zabiegu jest jak poparzona, wygląda brzydko, piecze i trzeba o nią dbać jak o tatuaż. 
Przez miesiąc nie wolno chodzić na basen, saunę, solarium itp. 
Czeka mnie kilka sesji. Ile dokładnie, okaże się w trakcie zabiegów. 

Część z Was może się zastanawiać po co to piszę. To post ku przestrodze skierowany nie tylko do młodych ludzi, którzy chcą mieć coś na już na teraz, żeby poszpanować przed kolegami, ale także dla osób które od dawna chcą coś zrobić ze swoim ciałem. Wiele razy pewnie słyszeliście, że po kolczyki i tatuaże należy wybierać się do sprawdzonego specjalisty - prawda, prawda, prawda! 

Wybierając tatuatora:
Nie kierujmy się tylko pracami w portfolio, na portalach społecznościowych, blogach itd. (mogą być kradzione!). 
Sprawdźcie tatuatora (gdzie pracuje, od jak dawna zajmuje się zawodem, jakie ma osiągnięcia).
Pytajcie ludzi (czy znajomi znają Waszego "wybranka", co sądzą o nim ludzie na forach).
Zastanówcie się, czy pasuje Wam styl danego tatuatora.
Nie oszczędzajcie pieniędzy.
Sprawdźcie studio przed sesją (jednorazowy sprzęt, zabezpieczone wielorazówki, autoklaw, ogólna czystość). Higiena jest bardzo ważna!

Mam nadzieję, że udało mi się ustrzec Was przed podjęciem niewłaściwych decyzji.
Do tematu na pewno wrócę, aby dzielić się z Wami przebiegiem zabiegu usuwania i tworzenia nowego, tym razem na pewno dobrego dzieła. 

Powiedzcie tylko proszę, czy jesteście zainteresowani dalszym ciągiem historii?

piątek, 24 stycznia 2014

Soraya - ultralekki krem nawilżający piękna cera, czy aby na pewno?

Witajcie

Na Jesiennej Herbacie Blogerskiej otrzymaliśmy paczkę z kosmetykami Soraya. Nie będę ukrywała, że nie jest to lubiana przeze mnie firma. Miałam do czynienia z ich kosmetykami wielokrotnie i przeważnie się zawodziłam. Tym razem skuszona obietnicami producenta i naprawdę pięknym opakowaniem postanowiłam przetestować krem z serii So Pretty. 


Piękny kartonik, a właściwie informacje na nim zawarte i sposób w jaki zostały ułożone do złudzenia przypomina mi produkty Tołpa. Doskonale wyszczególnione pozytywne składniki wraz z opisami co i jak, dodatkowo 10 sekretów pięknej cery, wszystko uroczo ubrane w serduszka.




Producent uważa, że krem jest ultralekki, doskonale nadający się do każdego typu cery, idealny pod makijaż, idealny dla osób zmagających się z przesuszoną cerą. Sugeruje także, że krem jako baza pod makijaż pięknie utrzyma go cały dzień. Moim zdaniem to totalna bzdura.

Zacznijmy dementowanie. Próbowałam kilku podkładów na tym kremie, większość się ścinała i wchodziła w zmarszczki dając bardzo nieestetyczny efekt. 

Kontynuując. Krem nie jest ultralekki. Może wchłania się dość szybko, ale ultralekkie to on daje uczucie nawilżenia. Moja cera, gdy tylko wchłonie krem domaga się kolejnej porcji. Fakt ten wpływa również na wydajność produktu. Skoro trzeba aplikować kilka porcji logiczne jest, że o wydajności mówić nie można.


Produkt ma niesamowicie intensywny zapach chemicznej moreli. Jak wiadomo intensywnie perfumowane kosmetyki podrażniają skórę wrażliwą i mogą powodować uczulenia, zatem uważam że produkt nie jest dla wszystkich typów cer. 

Skład przedstawia się następująco. 


Cena to około 16 zł.

Krem stosowałam każdego poranka. Poziom nawilżenia mojej skóry nie wzrósł, za to wzrosła ilość zaskórników, podrażnień i suchych skór. Wielka szkoda Panie Producencie... a miało być tak pięknie. 


Ktoś z Was stosował ten produkt? Czy tylko u mnie się nie sprawdził? 

środa, 22 stycznia 2014

Czekoladowa wazelina kosmetyczna do ust Flos-lek.

Witajcie,

Uczucie spierzchnięcia przeszkadza każdemu, zwłaszcza gdy dotyczy ono ust. Moimi nieodłącznymi towarzyszami od lat są nawilżacze do ust. Od lat jestem wierna jednemu klasycznemu produktowi, jednak dotknięta złym humorem postanowiłam sięgnąć po czekoladę firmy Flos-lek. 
Przecież nie od dziś wiadomo, że czekolada jest najlepszym przyjacielem kobiety.


W małym metalowym słoiczku dostajemy 15 g nietkniętej przez barwniki i parabeny wazeliny o składzie naturalno-chemicznym, z olejem roślinnym za co producent ma ogromny plus. Niestety często w produktach nawilżających i myjących używane są tłuszcze zwierzęce, co dla wege dyskwalifikuje produkt.


Flos-lekowa obietnica przedstawia się następująco:


Od razu po nałożeniu produktu można stwierdzić, że działa. Usta są nawilżone, wygładzone, ukojone, a także delikatnie natłuszczone co daje efekt lekkiego nabłyszczenia.
Wazelina szybko wchłania się w usta.

Zaraz po nałożeniu czuć zapach. Wspaniały, czekoladowy zapach. Nie jest to jakaś okropnie dusząca, nawet nie przypominająca czekolady woń. To niesamowity aromat, dzięki któremu poczujemy się jakbyśmy faktycznie jedli dobrą czekoladę. Pamiętacie jeszcze zapach wspaniałych czekolad ze sreberka (zgiń człowieku, który wpadłeś na pomysł zabicia czekolady umieszczając ją w plastikowym "papierku"!) unoszący się wręcz po całym domu po odwinięciu go? Ten produkt właśnie tak pachnie.
Zrobiłam test. Podłożyłam wazelinę pod nos mojego Małżona, automatycznie otworzył buzię!


Warto wrócić do opakowania. Poza tym, że słoiczek jest metalowy i moim zdaniem wygląda bardzo ciekawie, na nakrętce są pionowe wgłębienia ułożone jedno przy drugim, które ułatwiają odkręcenie słoiczka. Po takich chropowatościach palce nie będą się ślizgały, nawet gdy chwilę wcześniej sięgaliśmy po wazelinę.


Myślicie pewnie, po co korzystać ze słoiczka tłustymi paluchami mając już produkt na ustach? 
To proste - wazelina czekoladowa, choć nie ma smaku uzależnia!

Cena to niespełna 8 zł.

Flos- lek nie testuje swoich produktów na zwierzętach i nie jest to informacja wyczytana z opakowania, a z rzetelnych list. Więcej na temat testów przeczytacie tutaj. 

Macie ochotę na taką czekoladę?

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Sesja, sesja!


Witam,
Ostatni czas był mega szalony, zakręcony, wiecznie w biegu, ciągle w pracy, prawdę mówiąc nie miałam nawet chwili na przyjemność jaką jest blogowanie. Na szczęście wszystko się uspokoiło i mogę nadrabiać zaległości. 

W miniony piątek między przygotowaniami do roczku córki, a makijażami studniówkowymi wybrałam się na sesję do Zawiercia, oczywiście w charakterze wizażystki. Pomysł przedstawiony przez projektantkę kupiłam od razu. Zakochana w efektach pracy naszej dość sporej ekipy pragnę pokazać Wam wszystkie zdjęcia, które wysłała nam dotychczas fotograf. 
Nie przedłużając, zapraszam do oglądania. 








Aby te dzieła mogły powstać, potrzebna była praca: 
Fotograf: Magdalena Tarach
Modelka: Patrycja Pomykała
Make up: Alicja Kozubska
Włosy: Nadia Surowiec
Stylizacja: Paulina Banaś 

Proszę o opinie. Jak Wam się podoba?

środa, 15 stycznia 2014

Olej arganowy


Witajcie, 

Dziś zapraszam Was na post poświęcony olejowi arganowemu. Zapewne każdy z Was zna zastosowania tego oleju, ale czy ktoś kiedyś zastanawiał się, skąd czerpany jest ten olej? 
Olej arganowy pozyskiwany jest z owoców drzewa o nazwie argania żelazna, które rośnie w Maroko. Dzikie odmiany drzewa rosną także w Hiszpanii. Tradycyjna metoda pozyskiwania oleju jest dość odstraszająca. Owoce arganii są bardzo twarde i trudno je otworzyć, dlatego zbiera się je po wydaleniu bądź wypluciu przez kozy, które jak wiadomo potrafią przerzuć praktycznie wszystko. Troszkę obrzydliwe, prawda? Ale spokojnie. Obecnie olej wyrabia się maszynowo. 


Zastosowania oleju arganowego można podzielić na dwie strefy - kosmetyczną i kulinarną. 
Warto jednak zaznaczyć, że spożywczy olej różni się od kosmetycznego kolegi. Ten, którego miejsce jest w naszych kuchniach jest ciemniejszy, ma czerwonawy kolor oraz posmak orzeszków ziemnych. Barwa tego z łazienki jest zdecydowanie jaśniejsza, praktycznie bezbarwna. 

Mój blog nie należy do kulinarnych zatem skupię się bardziej na zastosowaniach oleju kosmetycznego. 
Ze względu na swoje bogate właściwości idealnie sprawdzi się przy walce ze zmarszczkami, cellulitem, a nawet rozstępami. Trądzik i podrażnienia nie będą mu straszne. 

Stosowany bezpośrednio na skórę ciała i twarzy doskonale ją nawilży i odżywi, czego efekty zaobserwowałam u siebie po miesięcznej kuracji na noc. Genialnie sprawdzi się także jako dodatek do maseczek, kremów, kompresów oraz nawilżacz dla spierzchniętych i sponiewieranych dłoni.

Jeśli już jesteśmy przy dłoniach warto dodać, że wspomaga on wzrost paznokci. Wcierany w dłonie i pozostawiony na minimum 30 minut sprawi, że paznokcie nabiorą siły i blasku.

Olej można wcierać w skórę głowy, a także nakładać na końcówki włosów w celu ich odbudowy. 

Mamusie również mogą skorzystać z dobrodziejstw natury w celu zabezpieczenia skóry swoich pociech, nawet tych najmłodszych. 

Osoby lubiące korzystać ze słonecznych kąpieli mogą traktować olejek arganowy jako olej do opalania. Dzięki niemu skóra nabierze szybciej pożądanej, złocistej barwy. 
Zaś Ci, którym słońce zrobi krzywdę, robiąc z nich raczka znajdą ukojenie w oleju. 

Tak jak wspominałam wyżej, olej arganowy stosuję na twarz i ciało wieczorami. Stan mojej skóry zdecydowanie się polepszył, nie ma suchych skórek, dyskomfort powodowany dotknięciem jest zdecydowanie zmniejszony oraz co najważniejsze wszelkie podrażnienia i stany zapalne zniknęły jak za dotknięciem magicznej różdżki. 

Pragnę dodać, że mój olej jest nierafinowany. Warto korzystać właśnie z takich olejków i maseł, ponieważ mają one więcej właściwości choć często mają nieprzyjemne zapachy, a ich nakładanie wymaga np. rozgrzania w dłoniach.

Mój olej można zakupić w Gaju Oliwnym w cenie 35 zł za 50 ml. 
To produkt bardzo wydajny, zatem opłaca się!

Czy Wy stosujecie olej arganowy w czystej postaci, a może tylko w kosmetykach?


sobota, 11 stycznia 2014

Perfecta make up fluid kryjąco-nawilżający

Witajcie, 

Podkład idealny - marzenie każdej kobiety. Bladolice kobiety mają ogromny problem ze spełnieniem tego marzenia. Pewnego dnia szukając dobrego odcienia podkładu trafiłam na fluid kryjąco-nawilżający z Perfecta w odcieniu waniliowym. 


Konsystencja jest dziwna. Podkład jest wręcz lejący się, co jednak nie wpływa na jego właściwości kryjące. Nałożony na twarz pięknie w delikatny sposób zakrywa niedoskonałości tworząc na buzi naturalny efekt, bez maski. 

Kolor waniliowy zakupiłam niespełna miesiąc temu. Początkowo odcień był dla mnie idealny, co rzadko się zdarza, niestety już po kilku aplikacjach produkt ściemniał. Nigdy nie spotkałam się z tym, by produkt po tak szybkim czasie ściemniał, a już tym bardziej produkt z pompką, która teoretycznie powinna blokować dostęp powietrza i ograniczać utlenianie się kosmetyku do minimum. Tym oto sposobem idealny dla mnie waniliowy, tworzący na buzi porcelanową warstwę przeistoczył się w żółtaska.

Tak jak mówiłam produkt stosowałam miesiąc (od momentu ściemnienia używałam go dla klientek) i osiągnęłam dno, zatem powiedzieć o nim, że jest wydajny nie mogę. Mimo, że dla mnie stał się bezużyteczny, dla klientek o ciemniejszym odcieniu skóry był idealny do rozjaśniania partii twarzy w celu osiągnięcia makijażu w stylu Kim Kardashian. 


Warto wspomnieć o tym, że poza właściwościami kryjącymi również wywiązuje się z właściwości nawilżających. Produkt sprawdzi się u sucharków, ponieważ nie podkreśla suchych skórek i nie powoduje uczucia ściągnięcia, a jednocześnie ładnie kryje to, czego oglądać nie chcemy. 

O trwałości mogę powiedzieć wiele. Testowałam go w różnych warunkach. Na sesjach u osób z cerą suchą sprawdzał się doskonale, jednak u osób z cerą tłustą szybko znikał z buzi. U mnie na co dzień trzymał się dobrze po delikatnym przypudrowaniu. Nałożony przed imprezą i utrwalony pudrem fiksującym utrzymał się przez kilka tańców, po czym niestety zaczął schodzić z buzi. Wprawdzie w niezbyt drastyczny sposób, jednak zaczerwienienia wyszły na zewnątrz. 

Pragnę dodać, że fluid ten nie nadaje się do nakładania go na kremy matujące. Próbowałam z kilkoma i za każdym razem produkt się ścinał. Pod fluid kryjąco-nawilżający obowiązkowy jest krem nawilżający, bądź baza silikonowa, która nie dopuści do robienia się jajecznicy z kosmetyku. 

Zapach to również ważna kwestia do poruszenia przy tym produkcie. Dlaczego? To proste. Jest niesamowicie intensywny. Ładny, niby delikatny, ale jednocześnie bardzo natrętny i utrzymujący się długo na skórze. Nie odważyłam się przetestować produktu u wielu osób z wrażliwą i alergiczną skórą. Moja Mama odważyła się go nałożyć i wprawdzie nie miała żadnych efektów ubocznych, ale to była jednorazowa próba i nie wiem jak mogłyby wpłynąć na nią substancje zapachowe przy częstym stosowaniu. 


Cena produktu to około 19 zł za 30 ml. Zestawiając ją z wydajnością nie jest szałowo nisko niestety. 

Podsumowując za niespełna dwadzieścia złotych mamy lejący się nawilżający fluid o delikatnej konsystencji, który doskonale sprawdzi się u osób z suchą skórą, zakrywając co trzeba. Warto jednak pamiętać, że produkt ciemnieje, więc wybór o ton jaśniejszy od odpowiadającego nam będzie dobrym rozwiązaniem.
Osoby z cerą tłustą nie mają czego szukać wśród kolorów tej serii, dla Was odpowiednie będą produkty z linii kryjąco-matującej. 

Myślę, że spróbuję wrócić do produktu latem, kiedy nawet moja księżycowa opalenizna zmienia odrobinę odcień. Jego lekka konsystencja zapewne sprawdzi się doskonale w upalne dni. 

Znacie ten produkt? Czy spotkaliście się kiedyś z drastyczną zmianą koloru podkładu w opakowaniu?  

czwartek, 9 stycznia 2014

PAT&RUB relaksujący balsam do ciała z kokosem i trawą cytrynową.

Witajcie, 

Okres jesienno-zimowy to czas, w którym bardziej przykładam uwagę do nawilżenia ciała. Uwielbiam nakładać na siebie tłuste masła i balsamy, które na długo ukoją moją skórę, otulając ją cudownym zapachem. Gdy tylko nadeszły chłodniejsze dni, a za oknami zrobiło się szaro buro, sięgnęłam po relaksujący balsam PAT&RUB o długo utrzymującym się zapachu trawy cytrynowej i kokosu.


Produkt jest zamknięty w wygodniej butelce z pompką, dzięki której mamy pewność, że w opakowaniu nie zostanie nam ani odrobina kosmetyku. Sama pompka jest wygodna, a jej naciśnięcie nie jest problemem nawet przy tłustych, czy mokrych dłoniach. 

Balsam wchłania się w miarę szybko nie pozostawiając tłustej warstwy, za to pozostawiając skórę ukojoną i dość dobrze nawilżoną. Produkt nie podrażnia skóry, co niestety zdarza się często w wypadku chemicznych produktów (ten jest naturalny jak na PAT&RUB przystało). 
Bez obaw mogę go nakładać na podrażnioną, popękaną skórę, mając pewność że załagodzi wszelkie dolegliwości wygładzając moje ciało. 


Ten balsam do ciała to skarbnica naturalnych, ekologicznych dobrodziejstw. W jego kompozycji znajdziemy masło shea, masło kakaowe, olej babassu, olej z trawy cytrynowej, ekstrakt zielonej herbaty, betainę roślinną, naturalną witaminę E, ekstrakt z hibiskusa, kwas hialuronowy oraz masę innych naturalnych roślinnych substancji nawilżających. Wszystko oczywiście z certyfikatami ekologicznymi. 


Skład produktu przedstawia się następująco. 

Aqua, Caprylic/Capric Triglyceride, Orbignya Oleifera Seed Oil, Glycerin, Camellia Sinensis (Green Tea) Leaf Extract, Cetearyl Alcohol, Hibiscus Sabdariffa Leaf Extract, Betaine, Glyceryl Stearate, Butyrospermum Parkii , Cetearyl Glucoside, Stearic Acid, Benzyl Alcohol, Dehydroacetic Acid, Parfum, Sodium Hyaluronate, Theobroma Cacao (Cocoa) Seed Butter, Sodium Phytate, Tocopherol (mixed), Beta-Sitosterol, Squalene, Cymbopogon Citratus Herb Oil, Citral, Geraniol, Limonene, Linalool, Isoeugenol, Citronellol


Konsystencja produktu jest dla mnie bardzo przyjemna. Nie jest lejącą się mgiełką, ani mega tłustym masłem. Myślę, że wielu z Wam przypadnie do gustu. 

Gdybym miała określić wydajność, musiałabym użyć skali szkolnej (od 1 do 6) wystawiając ocenę 4.

Cena produktu to 59 zł za 200 ml. Moim zdaniem to odpowiednia cena. 

Seria kosmetyków z trawą cytrynową i kokosem jest moją ulubioną, zatem na pewno wrócę do balsamu.   

Która seria kosmetyków PAT&RUB jest Waszą ulubioną? Wolicie balsamy, czy masła?

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Mini Max quick dry &long lasting - lakiery do paznokci Eveline Cosmetics


Witajcie, 

Zauważyłam, że wśród Was jest mnóstwo pozytywnie zakręconych maniaczek lakierów do paznokci. Chcąc Was zadowolić, postanowiłam pokazać Wam 5 kolorów lakierów Eveline z linii Mini Max quick dry &long lasting. Otrzymałam je na opłatkowe spotkanie blogerów, dzięki uprzejmości firmy. Zanim rozpiszę się dalej, mogę szepnąć Wam z czystym sumieniem, że moi goście byli nimi zachwyceni. 


Lakiery jakie otrzymałam to wspaniała piątka o numerach: 832, 833, 834, 835, 836, które moim zdaniem prezentują się świetnie zarówno razem jak i osobno. 


Pędzelki i opakowania są bardzo solidne, wytrzymują trudne warunki (gryzienie, ślinienie, rzucanie, turlanie) jak i normalne użytkowanie. 



Konsystencja lakierów jest przyjemna ułatwiająca aplikację. Nie jest zbitym glutem, ani lejącą się mazią, która wpływa w skórki dając nieestetyczny efekt. Na paznokciach pierwsza warstwa schnie bardzo szybko, na drugą trzeba troszkę dłużej poczekać, ale skoro udało mi się pomalować paznokcie, gdy dziecko nie spało to znak, że nie było źle. 
Od razu zaznaczę, że nie wszystkie kolory potrzebują drugiej warstwy. Właściwie, tylko jasne odcienie o nią proszą, ponieważ trochę przebija płytka. Ciemne kolory idealnie wyglądają po pierwszej aplikacji. 


Jak wiadomo, im więcej warstw lakieru na paznokciach, tym gorzej z jego trwałością. Tak też jest w przypadku tej fantastycznej piątki. Ciemne kolory trzymają się twardo, podczas gdy jaśni koledzy trzeciego dnia odpryskują. Podejrzewam, że wielbicielki malowania paznokci mają swoje niezawodne sposoby na to, aby przedłużyć trwałość lakierów, ja jednak takich cudów nie potrzebuję. 
Nakładam lakier zawsze na odtłuszczoną płytkę i jestem zadowolona. 


Producent obiecywał 9 dni trwałości - może osoba, która nic nie robi tylko siedzi i pachnie po tym czasie będzie miała nienaganne paznokcie. U mnie 3 dnia były już widoczne małe odpryski, a po 4 dniach było źle.


Zmywanie. Przyznam szczerze, obawiałam się, że usunięcie ciemnych kolorów może być kłopotem, zwłaszcza że nosiłam lakiery dość długo, a były praktycznie nie do zdarcia. Ku mojemu zdziwieniu, lakiery szybko przegrały walkę ze zmywaczem nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. 


Cena lakieru to około 5 zł, więc śmiesznie tanio jak za taką jakość. 

Gdy kiedyś, wróci mi mania malowania paznokci, na pewno pierwsze kroki skieruję w stronę szafy Eveline Cosmetics.

Mała uwaga odnośnie zdjęć - kolor lakieru z palca serdecznego i środkowego wyszedł jaśniej niż w rzeczywistości.

Są wśród Was lakieromaniaczki?
Znacie te lakiery? Lubicie malować paznokcie na kilka kolorów?

piątek, 3 stycznia 2014

Zielona glinka kambryjska na twarz i ciało.

Witam,

Zastój tutaj tłumaczyłam ostatnio, niestety w tej kwestii nic się nie zmieniło. Strasznie mi źle, że tak rzadko Was odwiedzam, mam nadzieję, że małymi kroczkami uda mi się nadrobić zaległości.

Dziś przychodzę do Was z kolejnym moim odkryciem minionego roku - z glinką kambryjską do twarzy i ciała. Zielona glinka uważana jest za dość agresywną, ale warto jednak zwrócić uwagę na fakt, że to naturalny specyfik, który sami możemy sobie dozować i dzięki temu mam większy wpływ na jego działanie niż w wypadku drogeryjnych chemicznych mieszanek.


Zielona glinka kambryjska jest polecana osobom, które zmagają się z zanieczyszczeniami skóry, rozszerzonymi porami, zmarszczkami, a także podrażnieniami. Pewnie uda mi się Was zaskoczyć,  glinka jest doskonałym specyfikiem do walki z cellulitem.

Osobiście glinkę w czystej postaci rzadko nakładam na całą twarz z powodu silnego uczucia ściągnięcia, jednak często używam jej punktowo na wypryski i zanieczyszczone pory (obszar nosa).
Produkt mieszałam "na oko"z przefiltrowaną wodą, wodą różaną, ale oczywiście można z innymi produktami tego typu, kto co ma, każdy hydrolat się nada (teraz zamierzam sprawdzić oczarowy). Mieszanie "na oko" było u mnie spowodowane tym, że zalecany przez producenta stosunek 1:1 dawał zbyt rzadką konsystencję. 
Tak otrzymaną miksturę trzymałam na twarzy od 15 do 30 minut. Skóra po zmyciu jest gładka, delikatna, oczyszczona z zaskórników i wyprysków jednak wymaga nawilżenia. Po masce glinką warto użyć lekkiego, jednak intensywnie nawilżającego kremu. Systematycznie stosowana glinka sprawia, że twarz jest mniej podatna na zanieczyszczania i wypryski.

Osoby martwiące się o silne uczucie ściągnięcia skóry, mogą dodać glinkę do gotowych masek np. nawilżających wzbogacając je tym samym o właściwości oczyszczające.


Działania antycellulitowego nie jestem w stanie Wam przedstawić, ponieważ na całe szczęście problem ten mnie nie dotyczy. Faktem jednak jest, że po nałożeniu glinki na skórę według zaleceń producenta, była ona dodatkowo ukojona i zregenerowana - bardzo przyjemny zabieg.


Glinka, którą zakupiłam ma ogromny plus za to, że w kartoniku znajdują się aż 2 woreczki, każdy po 50 g, dzięki czemu produkt jest dłużej świeży. Stosując glinkę tylko na twarz, możemy uznać ją za kosmetyk bardzo, bardzo wydajny. Do sporządzenia porcji na twarz wystarczy łyżeczka glinki.

 Glinkę nabyłam w Natura Shop -> klik za śmieszne 9.99 zł.

Czy Wy stosujecie glinki? Które lubicie najbardziej?